_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
No i jest. Pierwszy epizod. Wszystko owiane nutką tajemniczości i zagmatwane, ale niedługo wszystko się wyjaśni :)
dwa tygodnie wcześniej
Zapach cynamonu unosił się w powietrzu. Na białej komodzie ustawione były kadzidełka, świeczki i inne pachnidła. Zapewniało mi to niezwykłe uczucie przynależności do tego miejsca. Uspokajały zszargane myśli, a także dawały poczucie ciepła. Ogień od zawsze był moim żywiołem i tak jak on bywałam wybuchowa.
Od zniknięcia matki całe moje życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Często obwiniałam się za jej odejście, lecz ojciec szybko mnie uspokajał. Z tą kobietą nie łączyło mnie nic szczególnego. Istniała w naszej rodzinie niecałe siedem lat. Zbyt dawno, aby czuć z nią bliższą więź. Opuściła nas dokładnie dziesięć lat i dwa miesiące temu.
Dzisiaj są moje siedemnaste urodziny, a jej nie ma obok. Jedynie wiszące w czarnej ramce zdjęcie przypomina o niej. Jakby miało mi zapewnić odrobinę miłości! Śmieszne.
Kręcę głową z dezaprobatą. Mamo, mamusiu, dlaczego się nie pożegnałaś? To boli najbardziej. Nie potrafiła nawet powiedzieć, że odchodzi! Uciekła, zachowując się jak najgorszy tchórz. Dzień przed tym wmawiała i przekonywała mnie o tym, jak bardzo mnie kocha.. kłamała? Nie potrafię dopuścić do siebie tych przerażających myśli. Byłam zbyt młoda, by zrozumieć jej odejście. Przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety, wraz z przybyciem paru lat, nic się nie zmieniło. Dalej nie potrafię zrozumieć.
- Sue! - z dworu słychać było wołanie. Wygramoliłam się z łóżka i odsunęłam żaluzje. Miałam nadzieję, że będę mogła zaszyć się w pokoju na cały dzień, odizolować się od świata i jakoś przetrwać ten dzień.
Nigdy nie przepadałam za swoimi urodzinami. Nie były zbyt specjalne. Tort, jakieś ciastka i babski wieczór spędzony z Angie - tak najczęściej spędzałam te 'wyjątkowe święto'. Tato najczęściej wciskał mi do rąk małe pudełeczka ze świecidełkami i kopertę z kilkoma banknotami, mówiąc jakieś 'sto lat', bądź 'wszystkiego najlepszego'. Zawsze po pracy. Tylko dzięki swojej sekretarce pamiętał o moich kolejnych urodzinach. Załatwiała wszystko za niego, bo on 'nie ma pamięci do dat'. W tym roku miało być podobnie.
Oślepiła mnie jasność białego puchu leżącego na naszej posesji. Pod moim balkonem stała Angie, chuchająca na zmarznięte dłonie. Uśmiechnęła się na mój widok i pomachała, żebym otworzyła drzwi tarasowe. Pokazałam jej piątkę, która w naszym języku oznaczała ilość minut. Pobiegłam do swojej garderoby i wyciągnęłam czarne legginsy i dużą bluzę z motywem batmana. Nałożyłam kapcie i zbiegłam po drewnianych schodach na dół. Po drodze zgarnęłam ciepły, polarowy koc. Przekręciłam klucz w drzwiach balkonowych i rozsunęłam je na oścież. An zrzuciła z siebie buty, pozostawiając je na zewnątrz i opatuliła się szczelnie podanym przeze mnie kocykiem. Trzęsła się, a zębami stukała tak głośno, że wywołała u mnie śmiech.
- Rżysz jak koń! - odparła.
- Nie chcę nic mówić, ale przychodzenie w krótkim rękawie, kapciach i dresowych spodniach o szóstej rano ma negatywne skutki - powiedziałam, śmiejąc się - czekaj, czekaj... to piżama?!
- Mieszkam zaledwie dwa domy od ciebie, a ta wieść nie mogła czekać! - klasnęła w ręce i wyczekiwała mojego zainteresowania.
Angie nie tylko interesowała się nauką, ale również jak każda dziewczyna kochała ploteczki, które mnie nigdy nie zadowalały. Wydawały się zbyt wielką bujdą, która potrafiła jedynie cholernie zranić. No, chyba, że chodziło o Cassidy. O niej zawsze było co mówić, z czego się pośmiać. Od zawsze była naszym wrogiem numer jeden.
- Chodzi o Cass? - zapytałam, przewracając oczyma. Nigdy nie zrozumiem jej podekscytowania.
- Nie zgadniesz co tym razem! - wyglądała strasznie. Błyszczące, ciemne oczy przeszywały mnie na wskroś, ogromny uśmiech przytłaczał swą wielkością, a gestykulujące zawzięcie ręce straszyły mnie, niczym pazury kota, który mógł wydłubać oczy z oczodołów. - Alex, Alex nie jest już z tą larwą! - pisnęła. Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nienawidziłam, kiedy to robiła.
- Wspaniale, An, ale chyba nie masz u niego szans - uśmiechnęłam się smutno - z tego, co wiem, spotykał się z jakąś blondynką z drugiej kla..
- Co mnie obchodzi jakaś blondi?! Ważne jest to, że jest wreszcie wolny! - krzyknęła. - A, byłabym zapomniała! - ze spodni wyjęła płytkę i jakąś kopertę. - Wszystkiego najlepszego najsłodsza. - jej uśmiech nie był już taki przerażający. Przytuliła mnie mocno i pocałowała w oba policzki. - Mam nadzieję, że trafiłam.
Była to playlista z n a s z y m i piosenkami. Wszystkie wspomnienia jakie z nią miałam. Prosto od serca. W oczach miałam łzy. To coś więcej, niż tylko kawałki na liście, to całe moje życie. W kopercie natomiast był bilet lotniczy do Kalifornii, o której skrycie marzyłam.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
Angie wyszła chwilę później, a ja, widząc obecność listonosza przy skrzynce poszłam odebrać pocztę. Pośród korespondencji ojca, rachunków i masy reklam znalazłam również coś do siebie. Koperta była brązowa, bez danych nadawcy. Nie zwlekając, otworzyłam ją.
"Pisałam do Ciebie tysiące razy, lecz za każdym, gdy list był gotowy, ja zamierałam przed budynkiem poczty ze łzami w oczach. Odchodziłam wraz z nim. Nie potrafiłam tego wysłać. Teraz czuję, że nadszedł ten czas. Chcę abyś poznała prawdę. Niestety, nie mogę wyjawić jej wprost, mimo najszczerszych chęci."
Serce zaczęło mi mocniej bić. Anonimowy list z każdym słowem stawał się coraz bardziej dziwniejszy i tajemniczy.
"Tamtego dnia.. nie zostawiłam Cię, skarbie. Nie mogłabym Cię zostawić, ale zostałam zmuszona przez Nich. To był rodzaj szantażu, wręcz nie miałam wyjścia. Chodziło o Twoje dobro. Robiłam to tylko po ty, by Cię chronić."
Popełniłam błąd. Powinnam była wyjaśnić ojcu co się dzieje, jednak zabrakło mi odwagi, tak jak wtedy, gdy musiałam spakować walizki i bez słowa wyjaśnienia zniknąć z twojego życia. Jesteś zagrożona. Oni Cię obserwują. Myślą, że jesteś taka jak ja, ale nie mają racji. Nie chcą mnie słuchać. Kochanie, martwię się o Ciebie."
Mama...? Przełknęłam gorzko ślinę. Czy osoba, która to pisała, mogła nią być? Vivienne*, czy to Ty?
"Zależy mi na tym, abyś była bezpieczna, dlatego musisz udać się do Angusa Blacka. On Ci pomoże, tak jak wtedy i mnie. Powiedz, że przysłała Cię stara przyjaciółka jak i zarazem dłużniczka. Posłuż się moim imieniem. On mnie pamięta. Nie masz zbyt wiele czasu. Kiedy nastąpi przesilenie zimowe będzie już za późno. Oni.. dopadną Cię."
Kim są "oni"? Kim jest do cholery Angus Black? I co się dzieje z moją matką? Oczy miałam zaszklone, dłonie drżały.
"Kocham Cię, córeczko"
Ja Ciebie też, Mamusiu.
W jednej chwili nie wiedziałam, czy to głupi żart, czy czysta prawda. Co się wydarzyło tamtego dnia? Głowa rozbolała mnie od natłoku myśli. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.
O tamtym dniu nie rozmawia się zbyt często w naszej rodzinie, lecz teraz czułam ogromną potrzebę porozmawiania o tym, co się zdarzyło pierwszego września. W końcu, już nie byłam małym dzieckiem. To nie mogło zwlekać. Coś nam zagraża.
Schowałam delikatnie list do koperty i pobiegłam na górę. Położyłam go pod poduszką. Z szafy wyciągnęłam parę spodni, rajstopy, bluzkę, dwa swetry i zbiegłam na dół. Nałożyłam buty, okręciłam szalik wokół szyi, ubrałam kurtkę i wybiegając z domu, zgarnęłam czapkę.
Ta rozmowa nie mogła czekać ani sekundy dłużej. Jazda do oddalonego o dwanaście kilometrów miasta strasznie się dłużyła. Korki ciągnęły się od samego wjazdu i tabliczki "witamy". Nasz szofer był starszym panem po czterdziestce. Ojciec zatrudnił go, żeby nie musieć się martwić o to, czy jego córeczka trafi do szkoły. Z jednej strony tato potraktował mnie jak bachora, nieudolnego do samodzielnego przejścia przez pasy, z drugiej pasował mi taki wygodny tryb życia. Nie mogłam narzekać na swój dostatek, jednak na dłuższą metę był on zbyteczny, a ja z chęcią zamieniłabym go na pełną rodzinę, której cholernie mi brakuje.
W kieszeni coś miałam. Włożyłam rękę i wyczułam kartonik. Od kilku miesięcy regularnie popalam w tajemnicy przed ojcem. Wiem, że on i tak się nie dowie. Nie dość, że stracił węch to jego ciągła nieobecność nie pozwala mu na skuteczne nadzorowanie mnie. Zresztą, nawet mu się nie chce. Kiedyś sądziłam, ze po prostu mi ufa, teraz wiem, że to zabieganie i nadmiar obowiązków sprawiły, że się tak nie troszczy. Sprawdzanie mnie, nie było mu po drodze.
- Panienka chyba nie zamierza tutaj palić? - usłyszałam miły głos szofera. Po chwili zorientowałam się, dlaczego o to zapytał. W ręce gniotłam puste już pudełko po fajkach.
- Nie, nie. - odparłam mechanicznie - Nie mam już. - dodałam po chwili. W lusterku widziałam jego zmartwione spojrzenie.
- Czy coś się stało? Czy mam panience jakoś pomóc? - zapytał. Henry od wielu lat współpracował z ojcem. Znał naszą rodzinę doskonale. To dobry facet, który niestety dalej pozostawał kawalerem. Jego skóra miała czekoladowy odcień, a z twarzy przypominał trochę Eddiego Murphy'a. Lubiłam jego, zwłaszcza, że przypominał mi złego glinę. Zawsze ubrany w garnitur, z czarnymi okularami na nosie. Kilka lat wcześniej złapaliśmy wspólny język dlatego tez ojciec postanowił mi go przydzielić.
- Dziękuję, Henry, nie trzeba. Naprawdę. - głos mi drżał, tak jak i ręce. Bałam się. Ale czy ten strach był zrozumiały?
Zatrzymaliśmy się na służbowym parkingu w środku olbrzymiego budynku. Zawsze przerażał mnie ilością drzwi, zakamarków i pięter. Można było się zgubić. Nie raz przez godzinę szukałam wyjścia i pytałam każdej napotkanej osoby jak iść, jednak oni wszyscy byli podobni - zabiegani nie mieli czasu się zatrzymać i odpowiedzieć na tak błahe pytanie.
Henry nie wysiadał. Nie otwierał mi drzwi, taką mieliśmy umowę. Oczywiście, nie przy ojcu. Wtedy musieliśmy zachować się poprawnie, jakobym była księżniczką, a on moim poddanym. Nigdy nie czułam się tak głupio, jak właśnie podczas takich sytuacji. Nie byłam rozpieszczoną małolatą i miałam swój szacunek do starszych.
Otworzyłam drzwi i nim się obejrzałam jechałam windą na dwudzieste piętro. To tutaj mieściło się olbrzymie biuro prezesa firmy, a zarazem jego założyciela - mojego ojca - Lucasa* Moore'a. Lubił być w centrum, dlatego też dwudzieste spośród czterdziestu poziomów.
Weszłam do gabinetu, a jedynym co ujrzałam był olbrzymi śmietnik. Krzesła poprzewracane, papiery z biurka wyrzucone na środek gabinetu. Kawa rozlana, brak żywej duszy. Wiedziałam, że coś się stało. Zaczęłam się martwić. Czy nic mu nie grozi?
Podeszłam bliżej biurka, na którym dostrzegłam kartkę z napisem "Pozostały Ci cztery tygodnie, Suzanne".
Przestraszyłam się. Chyba czas najwyższy posłuchać rady mamy i odnaleźć Angusa Blacka.
* rodzice Sue
No i jest. Pierwszy epizod. Wszystko owiane nutką tajemniczości i zagmatwane, ale niedługo wszystko się wyjaśni :)
Nie jest to rozdział najwyższych lotów, za literówki i błędy stylistyczne przepraszam.
Czekam na konstruktywną krytykę i zachęcam do czytania ;]
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _dwa tygodnie wcześniej
Zapach cynamonu unosił się w powietrzu. Na białej komodzie ustawione były kadzidełka, świeczki i inne pachnidła. Zapewniało mi to niezwykłe uczucie przynależności do tego miejsca. Uspokajały zszargane myśli, a także dawały poczucie ciepła. Ogień od zawsze był moim żywiołem i tak jak on bywałam wybuchowa.
Od zniknięcia matki całe moje życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Często obwiniałam się za jej odejście, lecz ojciec szybko mnie uspokajał. Z tą kobietą nie łączyło mnie nic szczególnego. Istniała w naszej rodzinie niecałe siedem lat. Zbyt dawno, aby czuć z nią bliższą więź. Opuściła nas dokładnie dziesięć lat i dwa miesiące temu.
Dzisiaj są moje siedemnaste urodziny, a jej nie ma obok. Jedynie wiszące w czarnej ramce zdjęcie przypomina o niej. Jakby miało mi zapewnić odrobinę miłości! Śmieszne.
Kręcę głową z dezaprobatą. Mamo, mamusiu, dlaczego się nie pożegnałaś? To boli najbardziej. Nie potrafiła nawet powiedzieć, że odchodzi! Uciekła, zachowując się jak najgorszy tchórz. Dzień przed tym wmawiała i przekonywała mnie o tym, jak bardzo mnie kocha.. kłamała? Nie potrafię dopuścić do siebie tych przerażających myśli. Byłam zbyt młoda, by zrozumieć jej odejście. Przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety, wraz z przybyciem paru lat, nic się nie zmieniło. Dalej nie potrafię zrozumieć.
- Sue! - z dworu słychać było wołanie. Wygramoliłam się z łóżka i odsunęłam żaluzje. Miałam nadzieję, że będę mogła zaszyć się w pokoju na cały dzień, odizolować się od świata i jakoś przetrwać ten dzień.
Nigdy nie przepadałam za swoimi urodzinami. Nie były zbyt specjalne. Tort, jakieś ciastka i babski wieczór spędzony z Angie - tak najczęściej spędzałam te 'wyjątkowe święto'. Tato najczęściej wciskał mi do rąk małe pudełeczka ze świecidełkami i kopertę z kilkoma banknotami, mówiąc jakieś 'sto lat', bądź 'wszystkiego najlepszego'. Zawsze po pracy. Tylko dzięki swojej sekretarce pamiętał o moich kolejnych urodzinach. Załatwiała wszystko za niego, bo on 'nie ma pamięci do dat'. W tym roku miało być podobnie.
Oślepiła mnie jasność białego puchu leżącego na naszej posesji. Pod moim balkonem stała Angie, chuchająca na zmarznięte dłonie. Uśmiechnęła się na mój widok i pomachała, żebym otworzyła drzwi tarasowe. Pokazałam jej piątkę, która w naszym języku oznaczała ilość minut. Pobiegłam do swojej garderoby i wyciągnęłam czarne legginsy i dużą bluzę z motywem batmana. Nałożyłam kapcie i zbiegłam po drewnianych schodach na dół. Po drodze zgarnęłam ciepły, polarowy koc. Przekręciłam klucz w drzwiach balkonowych i rozsunęłam je na oścież. An zrzuciła z siebie buty, pozostawiając je na zewnątrz i opatuliła się szczelnie podanym przeze mnie kocykiem. Trzęsła się, a zębami stukała tak głośno, że wywołała u mnie śmiech.
- Rżysz jak koń! - odparła.
- Nie chcę nic mówić, ale przychodzenie w krótkim rękawie, kapciach i dresowych spodniach o szóstej rano ma negatywne skutki - powiedziałam, śmiejąc się - czekaj, czekaj... to piżama?!
- Mieszkam zaledwie dwa domy od ciebie, a ta wieść nie mogła czekać! - klasnęła w ręce i wyczekiwała mojego zainteresowania.
Angie nie tylko interesowała się nauką, ale również jak każda dziewczyna kochała ploteczki, które mnie nigdy nie zadowalały. Wydawały się zbyt wielką bujdą, która potrafiła jedynie cholernie zranić. No, chyba, że chodziło o Cassidy. O niej zawsze było co mówić, z czego się pośmiać. Od zawsze była naszym wrogiem numer jeden.
- Chodzi o Cass? - zapytałam, przewracając oczyma. Nigdy nie zrozumiem jej podekscytowania.
- Nie zgadniesz co tym razem! - wyglądała strasznie. Błyszczące, ciemne oczy przeszywały mnie na wskroś, ogromny uśmiech przytłaczał swą wielkością, a gestykulujące zawzięcie ręce straszyły mnie, niczym pazury kota, który mógł wydłubać oczy z oczodołów. - Alex, Alex nie jest już z tą larwą! - pisnęła. Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nienawidziłam, kiedy to robiła.
- Wspaniale, An, ale chyba nie masz u niego szans - uśmiechnęłam się smutno - z tego, co wiem, spotykał się z jakąś blondynką z drugiej kla..
- Co mnie obchodzi jakaś blondi?! Ważne jest to, że jest wreszcie wolny! - krzyknęła. - A, byłabym zapomniała! - ze spodni wyjęła płytkę i jakąś kopertę. - Wszystkiego najlepszego najsłodsza. - jej uśmiech nie był już taki przerażający. Przytuliła mnie mocno i pocałowała w oba policzki. - Mam nadzieję, że trafiłam.
Była to playlista z n a s z y m i piosenkami. Wszystkie wspomnienia jakie z nią miałam. Prosto od serca. W oczach miałam łzy. To coś więcej, niż tylko kawałki na liście, to całe moje życie. W kopercie natomiast był bilet lotniczy do Kalifornii, o której skrycie marzyłam.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
Angie wyszła chwilę później, a ja, widząc obecność listonosza przy skrzynce poszłam odebrać pocztę. Pośród korespondencji ojca, rachunków i masy reklam znalazłam również coś do siebie. Koperta była brązowa, bez danych nadawcy. Nie zwlekając, otworzyłam ją.
"Pisałam do Ciebie tysiące razy, lecz za każdym, gdy list był gotowy, ja zamierałam przed budynkiem poczty ze łzami w oczach. Odchodziłam wraz z nim. Nie potrafiłam tego wysłać. Teraz czuję, że nadszedł ten czas. Chcę abyś poznała prawdę. Niestety, nie mogę wyjawić jej wprost, mimo najszczerszych chęci."
Serce zaczęło mi mocniej bić. Anonimowy list z każdym słowem stawał się coraz bardziej dziwniejszy i tajemniczy.
"Tamtego dnia.. nie zostawiłam Cię, skarbie. Nie mogłabym Cię zostawić, ale zostałam zmuszona przez Nich. To był rodzaj szantażu, wręcz nie miałam wyjścia. Chodziło o Twoje dobro. Robiłam to tylko po ty, by Cię chronić."
Popełniłam błąd. Powinnam była wyjaśnić ojcu co się dzieje, jednak zabrakło mi odwagi, tak jak wtedy, gdy musiałam spakować walizki i bez słowa wyjaśnienia zniknąć z twojego życia. Jesteś zagrożona. Oni Cię obserwują. Myślą, że jesteś taka jak ja, ale nie mają racji. Nie chcą mnie słuchać. Kochanie, martwię się o Ciebie."
Mama...? Przełknęłam gorzko ślinę. Czy osoba, która to pisała, mogła nią być? Vivienne*, czy to Ty?
"Zależy mi na tym, abyś była bezpieczna, dlatego musisz udać się do Angusa Blacka. On Ci pomoże, tak jak wtedy i mnie. Powiedz, że przysłała Cię stara przyjaciółka jak i zarazem dłużniczka. Posłuż się moim imieniem. On mnie pamięta. Nie masz zbyt wiele czasu. Kiedy nastąpi przesilenie zimowe będzie już za późno. Oni.. dopadną Cię."
Kim są "oni"? Kim jest do cholery Angus Black? I co się dzieje z moją matką? Oczy miałam zaszklone, dłonie drżały.
"Kocham Cię, córeczko"
Ja Ciebie też, Mamusiu.
W jednej chwili nie wiedziałam, czy to głupi żart, czy czysta prawda. Co się wydarzyło tamtego dnia? Głowa rozbolała mnie od natłoku myśli. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.
O tamtym dniu nie rozmawia się zbyt często w naszej rodzinie, lecz teraz czułam ogromną potrzebę porozmawiania o tym, co się zdarzyło pierwszego września. W końcu, już nie byłam małym dzieckiem. To nie mogło zwlekać. Coś nam zagraża.
Schowałam delikatnie list do koperty i pobiegłam na górę. Położyłam go pod poduszką. Z szafy wyciągnęłam parę spodni, rajstopy, bluzkę, dwa swetry i zbiegłam na dół. Nałożyłam buty, okręciłam szalik wokół szyi, ubrałam kurtkę i wybiegając z domu, zgarnęłam czapkę.
Ta rozmowa nie mogła czekać ani sekundy dłużej. Jazda do oddalonego o dwanaście kilometrów miasta strasznie się dłużyła. Korki ciągnęły się od samego wjazdu i tabliczki "witamy". Nasz szofer był starszym panem po czterdziestce. Ojciec zatrudnił go, żeby nie musieć się martwić o to, czy jego córeczka trafi do szkoły. Z jednej strony tato potraktował mnie jak bachora, nieudolnego do samodzielnego przejścia przez pasy, z drugiej pasował mi taki wygodny tryb życia. Nie mogłam narzekać na swój dostatek, jednak na dłuższą metę był on zbyteczny, a ja z chęcią zamieniłabym go na pełną rodzinę, której cholernie mi brakuje.
W kieszeni coś miałam. Włożyłam rękę i wyczułam kartonik. Od kilku miesięcy regularnie popalam w tajemnicy przed ojcem. Wiem, że on i tak się nie dowie. Nie dość, że stracił węch to jego ciągła nieobecność nie pozwala mu na skuteczne nadzorowanie mnie. Zresztą, nawet mu się nie chce. Kiedyś sądziłam, ze po prostu mi ufa, teraz wiem, że to zabieganie i nadmiar obowiązków sprawiły, że się tak nie troszczy. Sprawdzanie mnie, nie było mu po drodze.
- Panienka chyba nie zamierza tutaj palić? - usłyszałam miły głos szofera. Po chwili zorientowałam się, dlaczego o to zapytał. W ręce gniotłam puste już pudełko po fajkach.
- Nie, nie. - odparłam mechanicznie - Nie mam już. - dodałam po chwili. W lusterku widziałam jego zmartwione spojrzenie.
- Czy coś się stało? Czy mam panience jakoś pomóc? - zapytał. Henry od wielu lat współpracował z ojcem. Znał naszą rodzinę doskonale. To dobry facet, który niestety dalej pozostawał kawalerem. Jego skóra miała czekoladowy odcień, a z twarzy przypominał trochę Eddiego Murphy'a. Lubiłam jego, zwłaszcza, że przypominał mi złego glinę. Zawsze ubrany w garnitur, z czarnymi okularami na nosie. Kilka lat wcześniej złapaliśmy wspólny język dlatego tez ojciec postanowił mi go przydzielić.
- Dziękuję, Henry, nie trzeba. Naprawdę. - głos mi drżał, tak jak i ręce. Bałam się. Ale czy ten strach był zrozumiały?
Zatrzymaliśmy się na służbowym parkingu w środku olbrzymiego budynku. Zawsze przerażał mnie ilością drzwi, zakamarków i pięter. Można było się zgubić. Nie raz przez godzinę szukałam wyjścia i pytałam każdej napotkanej osoby jak iść, jednak oni wszyscy byli podobni - zabiegani nie mieli czasu się zatrzymać i odpowiedzieć na tak błahe pytanie.
Henry nie wysiadał. Nie otwierał mi drzwi, taką mieliśmy umowę. Oczywiście, nie przy ojcu. Wtedy musieliśmy zachować się poprawnie, jakobym była księżniczką, a on moim poddanym. Nigdy nie czułam się tak głupio, jak właśnie podczas takich sytuacji. Nie byłam rozpieszczoną małolatą i miałam swój szacunek do starszych.
Otworzyłam drzwi i nim się obejrzałam jechałam windą na dwudzieste piętro. To tutaj mieściło się olbrzymie biuro prezesa firmy, a zarazem jego założyciela - mojego ojca - Lucasa* Moore'a. Lubił być w centrum, dlatego też dwudzieste spośród czterdziestu poziomów.
Weszłam do gabinetu, a jedynym co ujrzałam był olbrzymi śmietnik. Krzesła poprzewracane, papiery z biurka wyrzucone na środek gabinetu. Kawa rozlana, brak żywej duszy. Wiedziałam, że coś się stało. Zaczęłam się martwić. Czy nic mu nie grozi?
Podeszłam bliżej biurka, na którym dostrzegłam kartkę z napisem "Pozostały Ci cztery tygodnie, Suzanne".
Przestraszyłam się. Chyba czas najwyższy posłuchać rady mamy i odnaleźć Angusa Blacka.
* rodzice Sue