9 maj 2014

Rozdział 1

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

No i jest. Pierwszy epizod. Wszystko owiane nutką tajemniczości i zagmatwane, ale niedługo wszystko się wyjaśni :)
Nie jest to rozdział najwyższych lotów, za literówki i błędy stylistyczne przepraszam.
Czekam na konstruktywną krytykę i zachęcam do czytania ;]
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _



dwa tygodnie wcześniej

Zapach cynamonu unosił się w powietrzu. Na białej komodzie ustawione były kadzidełka, świeczki i inne pachnidła. Zapewniało mi to niezwykłe uczucie przynależności do tego miejsca. Uspokajały zszargane myśli, a także dawały poczucie ciepła. Ogień od zawsze był moim żywiołem i tak jak on bywałam wybuchowa. 

Od zniknięcia matki całe moje życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Często obwiniałam się za jej odejście, lecz ojciec szybko mnie uspokajał. Z tą kobietą nie łączyło mnie nic szczególnego. Istniała w naszej rodzinie niecałe siedem lat. Zbyt dawno, aby czuć z nią bliższą więź. Opuściła nas dokładnie dziesięć lat i dwa miesiące temu. 


Dzisiaj są moje siedemnaste urodziny, a jej nie ma obok. Jedynie wiszące w czarnej ramce zdjęcie przypomina o niej. Jakby miało mi zapewnić odrobinę miłości! Śmieszne. 


Kręcę głową z dezaprobatą. Mamo, mamusiu, dlaczego się nie pożegnałaś? To boli najbardziej. Nie potrafiła nawet powiedzieć, że odchodzi! Uciekła, zachowując się jak najgorszy tchórz. Dzień przed tym wmawiała i przekonywała mnie o tym, jak bardzo mnie kocha.. kłamała? Nie potrafię dopuścić do siebie tych przerażających myśli. Byłam zbyt młoda, by zrozumieć jej odejście. Przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety, wraz z przybyciem paru lat, nic się nie zmieniło. Dalej nie potrafię zrozumieć.


- Sue! - z dworu słychać było wołanie. Wygramoliłam się z łóżka i odsunęłam żaluzje. Miałam nadzieję, że będę mogła zaszyć się w pokoju na cały dzień, odizolować się od świata i jakoś przetrwać ten dzień. 

Nigdy nie przepadałam za swoimi urodzinami. Nie były zbyt specjalne. Tort, jakieś ciastka i babski wieczór spędzony z Angie - tak najczęściej spędzałam te 'wyjątkowe święto'. Tato najczęściej wciskał mi do rąk małe pudełeczka ze świecidełkami i kopertę z kilkoma banknotami, mówiąc jakieś 'sto lat', bądź 'wszystkiego najlepszego'. Zawsze po pracy. Tylko dzięki swojej sekretarce pamiętał o moich kolejnych urodzinach. Załatwiała wszystko za niego, bo on 'nie ma pamięci do dat'. W tym roku miało być podobnie.

Oślepiła mnie jasność białego puchu leżącego na naszej posesji. Pod moim balkonem stała Angie, chuchająca na zmarznięte dłonie. Uśmiechnęła się na mój widok i pomachała, żebym otworzyła drzwi tarasowe. Pokazałam jej piątkę, która w naszym języku oznaczała ilość minut. Pobiegłam do swojej garderoby i wyciągnęłam czarne legginsy i dużą bluzę z motywem batmana. Nałożyłam kapcie i zbiegłam po drewnianych schodach na dół. Po drodze zgarnęłam ciepły, polarowy koc. Przekręciłam klucz w drzwiach balkonowych i rozsunęłam je na oścież. An zrzuciła z siebie buty, pozostawiając je na zewnątrz i opatuliła się szczelnie podanym przeze mnie kocykiem. Trzęsła się, a zębami stukała tak głośno, że wywołała u mnie śmiech.

- Rżysz jak koń! - odparła.

- Nie chcę nic mówić, ale przychodzenie w krótkim rękawie, kapciach i dresowych spodniach o szóstej rano ma negatywne skutki - powiedziałam, śmiejąc się - czekaj, czekaj... to piżama?! 

- Mieszkam zaledwie dwa domy od ciebie, a ta wieść nie mogła czekać! - klasnęła w ręce i wyczekiwała mojego zainteresowania.

Angie nie tylko interesowała się nauką, ale również jak każda dziewczyna kochała ploteczki, które mnie nigdy nie zadowalały. Wydawały się zbyt wielką bujdą, która potrafiła jedynie cholernie zranić. No, chyba, że chodziło o Cassidy. O niej zawsze było co mówić, z czego się pośmiać. Od zawsze była naszym wrogiem numer jeden.

- Chodzi o Cass? - zapytałam, przewracając oczyma. Nigdy nie zrozumiem jej podekscytowania. 

- Nie zgadniesz co tym razem! - wyglądała strasznie. Błyszczące, ciemne oczy przeszywały mnie na wskroś, ogromny uśmiech przytłaczał swą wielkością, a gestykulujące zawzięcie ręce straszyły mnie, niczym pazury kota, który mógł wydłubać oczy z oczodołów. - Alex, Alex nie jest już z tą larwą! - pisnęła. Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nienawidziłam, kiedy to robiła.

- Wspaniale, An, ale chyba nie masz u niego szans - uśmiechnęłam się smutno - z tego, co wiem, spotykał się z jakąś blondynką z drugiej kla..

- Co mnie obchodzi jakaś blondi?! Ważne jest to, że jest wreszcie wolny! - krzyknęła. - A, byłabym zapomniała! - ze spodni wyjęła płytkę i jakąś kopertę. - Wszystkiego najlepszego najsłodsza. - jej uśmiech nie był już taki przerażający. Przytuliła mnie mocno i pocałowała w oba policzki. - Mam nadzieję, że trafiłam.

Była to playlista z n a s z y m i piosenkami. Wszystkie wspomnienia jakie z nią miałam. Prosto od serca. W oczach miałam łzy. To coś więcej, niż tylko kawałki na liście, to całe moje życie. W kopercie natomiast był bilet lotniczy do Kalifornii, o której skrycie marzyłam.

- Dziękuję. - wyszeptałam.

Angie wyszła chwilę później, a ja, widząc obecność listonosza przy skrzynce poszłam odebrać pocztę. Pośród korespondencji ojca, rachunków i masy reklam znalazłam również coś do siebie. Koperta była brązowa, bez danych nadawcy. Nie zwlekając, otworzyłam ją. 

"Pisałam do Ciebie tysiące razy, lecz za każdym, gdy list był gotowy, ja zamierałam przed budynkiem poczty ze łzami w oczach. Odchodziłam wraz z nim. Nie potrafiłam tego wysłać. Teraz czuję, że nadszedł ten czas. Chcę abyś poznała prawdę. Niestety, nie mogę wyjawić jej wprost, mimo najszczerszych chęci."

Serce zaczęło mi mocniej bić. Anonimowy list z każdym słowem stawał się coraz bardziej dziwniejszy i tajemniczy.

"Tamtego dnia.. nie zostawiłam Cię, skarbie. Nie mogłabym Cię zostawić, ale zostałam zmuszona przez Nich. To był rodzaj szantażu, wręcz nie miałam wyjścia. Chodziło o Twoje dobro. Robiłam to tylko po ty, by Cię chronić."
Popełniłam błąd. Powinnam była wyjaśnić ojcu co się dzieje, jednak zabrakło mi odwagi, tak jak wtedy, gdy musiałam spakować walizki i bez słowa wyjaśnienia zniknąć z twojego życia. Jesteś zagrożona. Oni Cię obserwują. Myślą, że jesteś taka jak ja, ale nie mają racji. Nie chcą mnie słuchać. Kochanie, martwię się o Ciebie."

Mama...? Przełknęłam gorzko ślinę. Czy osoba, która to pisała, mogła nią być? Vivienne*, czy to Ty?

"Zależy mi na tym, abyś była bezpieczna, dlatego musisz udać się do Angusa Blacka. On Ci pomoże, tak jak wtedy i mnie. Powiedz, że przysłała Cię stara przyjaciółka jak i zarazem dłużniczka. Posłuż się moim imieniem. On mnie pamięta. Nie masz zbyt wiele czasu. Kiedy nastąpi przesilenie zimowe będzie już za późno. Oni.. dopadną Cię.

Kim są "oni"? Kim jest do cholery Angus Black? I co się dzieje z moją matką? Oczy miałam zaszklone, dłonie drżały.

"Kocham Cię, córeczko"

Ja Ciebie też, Mamusiu.



W jednej chwili nie wiedziałam, czy to głupi żart, czy czysta prawda. Co się wydarzyło tamtego dnia? Głowa rozbolała mnie od natłoku myśli. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. 

O tamtym dniu nie rozmawia się zbyt często w naszej rodzinie, lecz teraz czułam ogromną potrzebę porozmawiania o tym, co się zdarzyło pierwszego września. W końcu, już nie byłam małym dzieckiem. To nie mogło zwlekać. Coś nam zagraża.

Schowałam delikatnie list do koperty i pobiegłam na górę. Położyłam go pod poduszką.  Z szafy wyciągnęłam parę spodni, rajstopy, bluzkę, dwa swetry i zbiegłam na dół. Nałożyłam buty, okręciłam szalik wokół szyi, ubrałam kurtkę i wybiegając z domu, zgarnęłam czapkę.

Ta rozmowa nie mogła czekać ani sekundy dłużej. Jazda do oddalonego o dwanaście kilometrów miasta strasznie się dłużyła. Korki ciągnęły się od samego wjazdu i tabliczki "witamy". Nasz szofer był starszym panem po czterdziestce. Ojciec zatrudnił go, żeby nie musieć się martwić o to, czy jego córeczka trafi do szkoły. Z jednej strony tato potraktował mnie jak bachora, nieudolnego do samodzielnego przejścia przez pasy, z drugiej pasował mi taki wygodny tryb życia. Nie mogłam narzekać na swój dostatek, jednak na dłuższą metę był on zbyteczny, a ja z chęcią zamieniłabym go na pełną rodzinę, której cholernie mi brakuje.

W kieszeni coś miałam. Włożyłam rękę i wyczułam kartonik. Od kilku miesięcy regularnie popalam w tajemnicy przed ojcem. Wiem, że on i tak się nie dowie. Nie dość, że stracił węch to jego ciągła nieobecność nie pozwala mu na skuteczne nadzorowanie mnie. Zresztą, nawet mu się nie chce. Kiedyś sądziłam, ze po prostu mi ufa, teraz wiem, że to zabieganie i nadmiar obowiązków sprawiły, że się tak nie troszczy. Sprawdzanie mnie, nie było mu po drodze.

- Panienka chyba nie zamierza tutaj palić? - usłyszałam miły głos szofera. Po chwili zorientowałam się, dlaczego o to zapytał. W ręce gniotłam puste już pudełko po fajkach. 

- Nie, nie. - odparłam mechanicznie - Nie mam już. - dodałam po chwili. W lusterku widziałam jego zmartwione spojrzenie.

- Czy coś się stało? Czy mam panience jakoś pomóc? - zapytał. Henry od wielu lat współpracował z ojcem. Znał naszą rodzinę doskonale. To dobry facet, który niestety dalej pozostawał kawalerem. Jego skóra miała czekoladowy odcień, a z twarzy przypominał trochę Eddiego Murphy'a. Lubiłam jego, zwłaszcza, że przypominał mi złego glinę. Zawsze ubrany w garnitur, z czarnymi okularami na nosie. Kilka lat wcześniej złapaliśmy wspólny język dlatego tez ojciec postanowił mi go przydzielić. 

- Dziękuję, Henry, nie trzeba. Naprawdę. - głos mi drżał, tak jak i ręce. Bałam się. Ale czy ten strach był zrozumiały?

Zatrzymaliśmy się na służbowym parkingu w środku olbrzymiego budynku. Zawsze przerażał mnie ilością drzwi, zakamarków i pięter. Można było się zgubić. Nie raz przez godzinę szukałam wyjścia i pytałam każdej napotkanej osoby jak iść, jednak oni wszyscy byli podobni - zabiegani nie mieli czasu się zatrzymać i odpowiedzieć na tak błahe pytanie.

Henry nie wysiadał. Nie otwierał mi drzwi, taką mieliśmy umowę. Oczywiście, nie przy ojcu. Wtedy musieliśmy zachować się poprawnie, jakobym była księżniczką, a on moim poddanym. Nigdy nie czułam się tak głupio, jak właśnie podczas takich sytuacji. Nie byłam rozpieszczoną małolatą i miałam swój szacunek do starszych.

Otworzyłam drzwi i nim się obejrzałam jechałam windą na dwudzieste piętro. To tutaj mieściło się olbrzymie biuro prezesa firmy, a zarazem jego założyciela - mojego ojca - Lucasa* Moore'a. Lubił być w centrum, dlatego też dwudzieste spośród czterdziestu poziomów. 

Weszłam do gabinetu, a jedynym co ujrzałam był olbrzymi śmietnik. Krzesła poprzewracane, papiery z biurka wyrzucone na środek gabinetu. Kawa rozlana, brak żywej duszy. Wiedziałam, że coś się stało. Zaczęłam się martwić. Czy nic mu nie grozi? 

Podeszłam bliżej biurka, na którym dostrzegłam kartkę z napisem "Pozostały Ci cztery tygodnie, Suzanne".

Przestraszyłam się. Chyba czas najwyższy posłuchać rady mamy i odnaleźć Angusa Blacka.





* rodzice Sue

















3 maj 2014

prolog




   - Marlboro czerwone, poproszę - powiedziałam, gdy sprzedawczyni popatrzyła na mnie wyczekująco. Z kieszeni spodni wyjęłam należne jej 14,60 i odebrałam paczkę papierosów. Wyszłam z małego kiosku i nerwowo zaczęłam odwijać folię. Drżącymi palcami wyciągnęłam jedną fajkę. Odpaliłam i mocno  się zaciągnęłam. Wreszcie poczułam ukojenie.
   Niestety, wydarzenia, których byłam świadkiem nie dawały mi spokoju. Ciągle powracały wraz z natłokiem nurtujących myśli i sprzecznych uczuć. Szłam, nie patrząc przed siebie, z oczami wpatrzonymi w ziemię. Nie obchodzili mnie ludzie naokoło, nie docierały do mnie żadne dźwięki. Tylko ja. Sam na sam ze sobą, ze swoimi refleksjami. 
   - Kurwa, uważaj jak leziesz! -powiedziałam, a raczej ostro syknęłam do osoby, która się ze mną zderzyła. Leżałam na brudnym śniegu, mokra. W dodatku zgasł mi papieros. Spojrzałam na wyciągniętą przede mną dłoń, a po chwili do góry. Cholera pomyślałam. 
   - Nic ci się nie stało? - zapytał przystojny brunet, świdrując mnie swoimi nieziemskimi, zielonoszarymi oczami. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Chwyciłam jego dłoń i już po chwili stanęłam obok niego. Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na mój zabłocony płaszcz. Skwasił się na jego widok - Przepraszam, czyszczenie musi sporo kosztować.. - powiedział i dodał - nie będzie mnie na to stać, naprawdę mi przykro. Pralnie chemiczne w tym mieście są cholernie drogie. Jedynie co, to mogę zaprosić panią na kawę i ciastko, jeśli pani chce, oczywiście. - jego twarz wyrażała mnóstwo emocji. Gestykulował tak zawzięcie, że parę razy omal mnie nie uderzył. 
   Był wysoki i dokładnie w moim typie. Mogłabym go schrupać na deser z bita śmietaną. Pod ciepłą, zimową kurtką musiała się skrywać niesamowita muskulatura. Delikatny zarost dodawał mu uroku, a okulary sprawiały, że wyglądał na porządnego, mądrego faceta.
   - Żadna pani - zwróciłam mu uwagę - Sue jestem. - uśmiechnęłam się do niego - z miłą chęcią. 
   - Ian - uśmiechnął się jeszcze raz. Rozpływałam się za każdym razem, gdy na niego spoglądałam. Pierwszy raz widziałam go w Newtown, jednak miałam nadzieję, że nie po raz ostatni w życiu. 
   - Nigdy nie pochwalałem palenia u kobiet, zawsze mnie to odpychało. - powiedział nagle ze skrzywioną miną. Nie umiał panować nad swoja mimiką.
   - To już kobietom nie wolno? - zapytałam gniewnie - Ach, zapomniałam. Kobieta to ma stać przy garach, prać, gotować i dzieci wychowywać. - dodałam poirytowana.
   - Nie o to mi chodziło. Po prostu, widząc piękną dziewczynę z papierosem w ręku serce mi się kraje, żeby tak sobie na zdrowiu i urodzie szkodzić...
   Nie odpowiedziałam. Takie komplementy całkowicie do mnie nie przemawiają. Powinnam się zarumienić, chichocząc cicho pod nosem, jak większość dziewczyn, które na widok przystojnego faceta dostają małpiego rozumu i zachowują się tak śmiesznie, jak mohery polujące na ostatnią puszkę konserwy z promocji.
   Przewróciłam oczami na znak niezadowolenia z jego wywodu. Pouczające tekściki nie wywierają na mnie zbyt pozytywnych odczuć. Wystarczająco się ich nasłuchałam od mojej prababki, cudownej kobietki zresztą, jak na swoje osiemdziesiąt lat. Niby to takie stare próchno, a do kościoła chodzi szybciej niż Korzeniowski za czasów swej świetności. Zresztą, czego nie robi się dla miejsca blisko ołtarza?
  - Jeśli masz mnie pouczać jak mam dbać o swoje zdrowie, to lepiej już sobie idź. - odparłam nonszalanckim tonem. 
   Newtown to mała, amerykańska miejscowość. Nie jest to wiocha za górami i lasami. Ma swój niepowtarzalny urok, którego dodają jej niesamowite krajobrazy. Główną atrakcją jest "Wilcze Jezioro", które pomimo swojej rekreacyjnej formy, jest gratką dla niejednego łowcy przygód. Wiele legend głosi, że ludzie-wilki mieszkający właśnie nad nim, założyli Newtown. Oczywiście nie wierzę w takie bzdury, ale nie każdy myśli podobnie. Latem roi się od turystów, którzy nie dają spokoju mieszkańcom. 
   Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam biało czerwone opakowanie. Szybkim ruchem włożyłam papierosa do ust, lewą ręką szukając zapalniczki. Kciukiem przekręciłam korbkę, iskry uniosły się do góry, gasnąc przy opadaniu. Zbliżyłam ogień do tytoniu i mocnym wdechem, wciągnęłam powietrze. 
   - Naprawdę sobie szkodzisz. - usłyszałam głos tuż przy swoim uchu. Przyjemny ton sprawił, że po moim ciele przeszedł dreszcz. 
   Odwróciłam się w jego stronę, ale po Ianie nie było śladu. Pozostało jedynie wspomnienie jego głosu. Zniknął. Tak po prostu sobie ode mnie odszedł. Bezczelność.


   Nigdy więcej nie widziałam tego chłopaka. Zapewne nie miałam już go zobaczyć, ale moje serce by tego nie przeżyło. Cóż ja poradzę. Suzanne, to znaczy ja, bywam kochliwa do bólu, chociaż częściej to boli mnie.
   Postanowiłam go odnaleźć, oczywiście z pomocą mojej cudownej przyjaciółki.
   - Sue, jesteś pewna, że Ci się nie przyśnił, nie przewidział? - 'cudowna' przyjaciółka zapytała podejrzliwie. Siedziała na przeciwko mnie. Jak zwykle patrzyła na wszystko z typowym podejściem naukowca. Nie masz dowodów, nie masz racji.
   - Ale ja wiem, co widziałam! - odparłam wykłócając się. - Prooooszę! - popatrzyłam na nią maślanymi oczami. Wiedziałam, że się rozczuli, zgodzi.
   Westchnęła.
   Angie znała mnie jak nikt inny. Przyjaźniłyśmy się chyba od zawsze. Cholernie się różnimy, a jednak dalej trzymamy się razem. An to typowa córeczka rodziców - medyków. Wychowana na porządną córkę, wzorową uczennicę, zawsze grzeczna, miła i uśmiechnięta. Jej ciemne, czekoladowe włosy, upięte zwykle w elegancki kok, sprawiały, że wyglądała w moich oczach na bardzo mądrą kobietę, ale nie tylko ja tak uważałam. Ciemne oczy nieraz przeszywały mnie na wskroś, wywołując falę szczerości. To jedyna osoba, której nigdy nie okłamałam, bo wiedziałam, że nawet najgorsza prawda ją zadowoli. Rozumiała mnie. Jako jedyna.
   A ja? Blondynka bez aspiracji na dalszą przyszłość. Wychowywana przez zapracowanego ojca, który w dniu moich szesnastych urodzin przyniósł wielkiego misia i uparcie twierdził, że nadal mam 12 lat. Matka odeszła od nas w pierwszym dniu mojej nauki w szkole. Ledwo ją pamiętam. Zostało mi po niej jedynie głupie zdjęcie i znamię na lewej łopatce.
   - Ech, chyba wychodzi na to, że będę musiała Ci pomóc.
   - Dziękuję! - wykrzyknęłam i przytuliłam przez barowy stoliczek. Kątem oka widziałam, jak się uśmiecha.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
I jest! Taki oto prolog. Mimo wszystko, zadowalam się nim. Jest taki, jaki być powinien.
Mam nadzieję, że komuś również się spodoba. ;)
Za błędy z góry przepraszam. :)

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ.



Fabuła

BOHATEROWIE:

Suzanne Moore 
Angie Queen
Ian Tyler
Alex Morgan
Taylor Byne
Angus Black
Felicity Cook

..i inni.

FABUŁA:

   W małej miejscowości Newtown dochodzi do serii dziwnych zdarzeń. Jedynym, pozornie niegroźnym świadkiem, jest młoda dziewczyna - Suzanne. Roztrzepana nastolatka, uzależniona od nikotyny i swojego laptopa zastanawia się nad tymi dziwnymi zjawiskami. Nie przejmuje się nimi zbytnio, dopóki nie poznaje szaleńczo przystojnego mężczyzny. Ich spotkanie, bardzo krótkie, mało rzeczowe sprawia, że Suzanne nie pamięta o tym, co widziała i słyszała. Jej priorytetem staje się odnalezienie chłopaka, który wywrócił jej świat do góry nogami.
   Z każdym kolejnym odkryciem dziewczyna traci cząstkę siebie, swoich wspomnień i zadaje sobie pytania, na które nie potrafi odnaleźć odpowiedzi: kim był tamten chłopak i co stało się przed jego pojawieniem? Jaką mroczną tajemnicę skrywa 'Wilcze Jezioro' i kim do diabła jest Angus Black?


Inne

 

Linki

Czytam:

brak linków

Polecam:

brak linków

Współpracuję:

POSEGREGOWANE

Kontakt:



2 maj 2014

O blogu.

Data powstania: 03.05.2014 roku

Rozpoczęcie historii: 03.05.2014 roku

Pierwszy rozdział: już wkrótce..



Szablon nie jest moim dziełem. Jego autorką jest Elfaba (nie wiem czy dalej bloguje, na jej stronie napisała o przerwie).

Treść bloga to wyłącznie moje dzieło, kopiowanie zabronione.

Ważniejsze informacje będą umieszczane z lewej strony bloga.
Tutaj znajdzie się spis treści z dokładną datą publikacji każdej części tej historii. W miarę upływu czasu - uaktualniana.

O mnie.


Cóż, a więc jestem. Oto ja, G R A N I T O V A, w swej całej, okazałej krasie. Niektórzy kojarzyli mnie pewnie pod innymi nickami (nie przyznaję się do nich, taki wstyd!).
Nie przepadam za opisywaniem swojej osoby (ciągle wydaje mnie się, że ten opis trzeba uaktualniać, taka zmienna bywam), jednak poniekąd przybliżę swą postać.

Otóż, urodziłam się kilkanaście wiosen temu. Nie jest ważne kiedy dokładnie. Moi przyjaciele mają mnie za wredną istotę,która stawia przede wszystkim na szczerość. Nieważne jakby bolała. Czasem moje poczucie humoru zaskakuje nawet mistrza sucharów (dobry kumpel, nie ma co). Jestem skomplikowaną dziewoją, a moim mottem zdecydowanie powinno być słowo 'nieważne'. Mimo wszystko mam swoje uczucia, a pospolity hejt często biorę do serducha, chociaż nie widać tego ani po mnie, ani po moim zachowaniu. 
Do niedawna byłam w udanym związku, ale jak wiadomo szczęście nie jest uczuciem wiecznym. Nie pierwszy, nie ostatni. Być może ta sytuacja sprawiła, że zechciałam powrócić do blogosfery.

Uwielbiam pisać różne bzdury, jak Carrie mam swój własny pamiętnik (akurat dwa), posiadam okazałą biblioteczkę, jak Marzycielka z Ostendy, a mój pokój dodaje mi natchnienia (mimo, że jest biało szary). 

Nadużywam nawiasów, cudzysłowie jest wszechobecne w moim życiu, a ironia to moja siostra.


Info w pigułce:

Nick: g r a n i t o v a  (ze spacjami)
Wiek: 20 < 'ja' > 16
Charakter (3): uparta, opiekuńcza, szczerza
Cechy szczególne (3): okularnica, blondynka, uczulona na słowo 'stopa'
Ulubione filmy (6): Czarny łabędź, Sala samobójców, American Beauty, Lista Schindlera, Milczenie Owiec,Requiem for a Dream (wybiórczo, moja lista perełek posiada około 50 tytułów)
Ulubieni aktorzy/aktorki (5/5): Leonardo DiCaprio, Evan Peters, Hugh Jackman, Russell Crowe, Piotr Adamczyk/ Jessica Lange, Dakota Fanning, Meryl Streep, Helena Bonham Carter, Natalie Portman, 
Piosenki (3): Everyone's crying, Pozwól mi, Let's play birds (..i inne)
Zespoły (6): The Dumplings, Alt-J, Plastic, Arctic Monkeys, Flight Facilities, The Ruby Suns
Ulubione książki (5): Pamiętnik, My, dzieci z dworca Zoo, Kwiaty na poddaszu, Krucyfiks, Oscar i pani Róża
Autorzy/autorki (6/6): Nicholas Sparks, Harlan Coben, Stephen King, Thomas Harris, Eric-Emmanuel Schmitt, Chris Carter/ Cassandra Clare, Virginia C. Andrews, Jodie Picoult, Tess Gerritsen, Danielle Steel, Barbara Rosiek
Piosenkarze/piosenkarki (2/2): Fismoll, James Arthur/ Meg Myers, Lykke Li
Seriale (4): Skins, Arrow, Pamiętniki Carrie, American Horror Story