3 maj 2014

prolog




   - Marlboro czerwone, poproszę - powiedziałam, gdy sprzedawczyni popatrzyła na mnie wyczekująco. Z kieszeni spodni wyjęłam należne jej 14,60 i odebrałam paczkę papierosów. Wyszłam z małego kiosku i nerwowo zaczęłam odwijać folię. Drżącymi palcami wyciągnęłam jedną fajkę. Odpaliłam i mocno  się zaciągnęłam. Wreszcie poczułam ukojenie.
   Niestety, wydarzenia, których byłam świadkiem nie dawały mi spokoju. Ciągle powracały wraz z natłokiem nurtujących myśli i sprzecznych uczuć. Szłam, nie patrząc przed siebie, z oczami wpatrzonymi w ziemię. Nie obchodzili mnie ludzie naokoło, nie docierały do mnie żadne dźwięki. Tylko ja. Sam na sam ze sobą, ze swoimi refleksjami. 
   - Kurwa, uważaj jak leziesz! -powiedziałam, a raczej ostro syknęłam do osoby, która się ze mną zderzyła. Leżałam na brudnym śniegu, mokra. W dodatku zgasł mi papieros. Spojrzałam na wyciągniętą przede mną dłoń, a po chwili do góry. Cholera pomyślałam. 
   - Nic ci się nie stało? - zapytał przystojny brunet, świdrując mnie swoimi nieziemskimi, zielonoszarymi oczami. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Chwyciłam jego dłoń i już po chwili stanęłam obok niego. Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na mój zabłocony płaszcz. Skwasił się na jego widok - Przepraszam, czyszczenie musi sporo kosztować.. - powiedział i dodał - nie będzie mnie na to stać, naprawdę mi przykro. Pralnie chemiczne w tym mieście są cholernie drogie. Jedynie co, to mogę zaprosić panią na kawę i ciastko, jeśli pani chce, oczywiście. - jego twarz wyrażała mnóstwo emocji. Gestykulował tak zawzięcie, że parę razy omal mnie nie uderzył. 
   Był wysoki i dokładnie w moim typie. Mogłabym go schrupać na deser z bita śmietaną. Pod ciepłą, zimową kurtką musiała się skrywać niesamowita muskulatura. Delikatny zarost dodawał mu uroku, a okulary sprawiały, że wyglądał na porządnego, mądrego faceta.
   - Żadna pani - zwróciłam mu uwagę - Sue jestem. - uśmiechnęłam się do niego - z miłą chęcią. 
   - Ian - uśmiechnął się jeszcze raz. Rozpływałam się za każdym razem, gdy na niego spoglądałam. Pierwszy raz widziałam go w Newtown, jednak miałam nadzieję, że nie po raz ostatni w życiu. 
   - Nigdy nie pochwalałem palenia u kobiet, zawsze mnie to odpychało. - powiedział nagle ze skrzywioną miną. Nie umiał panować nad swoja mimiką.
   - To już kobietom nie wolno? - zapytałam gniewnie - Ach, zapomniałam. Kobieta to ma stać przy garach, prać, gotować i dzieci wychowywać. - dodałam poirytowana.
   - Nie o to mi chodziło. Po prostu, widząc piękną dziewczynę z papierosem w ręku serce mi się kraje, żeby tak sobie na zdrowiu i urodzie szkodzić...
   Nie odpowiedziałam. Takie komplementy całkowicie do mnie nie przemawiają. Powinnam się zarumienić, chichocząc cicho pod nosem, jak większość dziewczyn, które na widok przystojnego faceta dostają małpiego rozumu i zachowują się tak śmiesznie, jak mohery polujące na ostatnią puszkę konserwy z promocji.
   Przewróciłam oczami na znak niezadowolenia z jego wywodu. Pouczające tekściki nie wywierają na mnie zbyt pozytywnych odczuć. Wystarczająco się ich nasłuchałam od mojej prababki, cudownej kobietki zresztą, jak na swoje osiemdziesiąt lat. Niby to takie stare próchno, a do kościoła chodzi szybciej niż Korzeniowski za czasów swej świetności. Zresztą, czego nie robi się dla miejsca blisko ołtarza?
  - Jeśli masz mnie pouczać jak mam dbać o swoje zdrowie, to lepiej już sobie idź. - odparłam nonszalanckim tonem. 
   Newtown to mała, amerykańska miejscowość. Nie jest to wiocha za górami i lasami. Ma swój niepowtarzalny urok, którego dodają jej niesamowite krajobrazy. Główną atrakcją jest "Wilcze Jezioro", które pomimo swojej rekreacyjnej formy, jest gratką dla niejednego łowcy przygód. Wiele legend głosi, że ludzie-wilki mieszkający właśnie nad nim, założyli Newtown. Oczywiście nie wierzę w takie bzdury, ale nie każdy myśli podobnie. Latem roi się od turystów, którzy nie dają spokoju mieszkańcom. 
   Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam biało czerwone opakowanie. Szybkim ruchem włożyłam papierosa do ust, lewą ręką szukając zapalniczki. Kciukiem przekręciłam korbkę, iskry uniosły się do góry, gasnąc przy opadaniu. Zbliżyłam ogień do tytoniu i mocnym wdechem, wciągnęłam powietrze. 
   - Naprawdę sobie szkodzisz. - usłyszałam głos tuż przy swoim uchu. Przyjemny ton sprawił, że po moim ciele przeszedł dreszcz. 
   Odwróciłam się w jego stronę, ale po Ianie nie było śladu. Pozostało jedynie wspomnienie jego głosu. Zniknął. Tak po prostu sobie ode mnie odszedł. Bezczelność.


   Nigdy więcej nie widziałam tego chłopaka. Zapewne nie miałam już go zobaczyć, ale moje serce by tego nie przeżyło. Cóż ja poradzę. Suzanne, to znaczy ja, bywam kochliwa do bólu, chociaż częściej to boli mnie.
   Postanowiłam go odnaleźć, oczywiście z pomocą mojej cudownej przyjaciółki.
   - Sue, jesteś pewna, że Ci się nie przyśnił, nie przewidział? - 'cudowna' przyjaciółka zapytała podejrzliwie. Siedziała na przeciwko mnie. Jak zwykle patrzyła na wszystko z typowym podejściem naukowca. Nie masz dowodów, nie masz racji.
   - Ale ja wiem, co widziałam! - odparłam wykłócając się. - Prooooszę! - popatrzyłam na nią maślanymi oczami. Wiedziałam, że się rozczuli, zgodzi.
   Westchnęła.
   Angie znała mnie jak nikt inny. Przyjaźniłyśmy się chyba od zawsze. Cholernie się różnimy, a jednak dalej trzymamy się razem. An to typowa córeczka rodziców - medyków. Wychowana na porządną córkę, wzorową uczennicę, zawsze grzeczna, miła i uśmiechnięta. Jej ciemne, czekoladowe włosy, upięte zwykle w elegancki kok, sprawiały, że wyglądała w moich oczach na bardzo mądrą kobietę, ale nie tylko ja tak uważałam. Ciemne oczy nieraz przeszywały mnie na wskroś, wywołując falę szczerości. To jedyna osoba, której nigdy nie okłamałam, bo wiedziałam, że nawet najgorsza prawda ją zadowoli. Rozumiała mnie. Jako jedyna.
   A ja? Blondynka bez aspiracji na dalszą przyszłość. Wychowywana przez zapracowanego ojca, który w dniu moich szesnastych urodzin przyniósł wielkiego misia i uparcie twierdził, że nadal mam 12 lat. Matka odeszła od nas w pierwszym dniu mojej nauki w szkole. Ledwo ją pamiętam. Zostało mi po niej jedynie głupie zdjęcie i znamię na lewej łopatce.
   - Ech, chyba wychodzi na to, że będę musiała Ci pomóc.
   - Dziękuję! - wykrzyknęłam i przytuliłam przez barowy stoliczek. Kątem oka widziałam, jak się uśmiecha.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
I jest! Taki oto prolog. Mimo wszystko, zadowalam się nim. Jest taki, jaki być powinien.
Mam nadzieję, że komuś również się spodoba. ;)
Za błędy z góry przepraszam. :)

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz